Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/ta-bogactwo.kutno.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server865654/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server865654/ftp/paka.php on line 17
towarzystwo osób, wobec których jest negatywnie nastawiony.

się popołudniowymi tłumami, sprzedawcy oferowali

- Nasi robotnicy nie posłuchają żadnych agitatorów z zewnątrz, zwłaszcza jeśli przybędą z Północy. - A jeśli będą to miejscowe chłopaki? Cajun. Biali i czarni. Nielson jest zbyt sprytny na to, żeby przysyłać tu ludzi, którzy z miejsca wzbudzą nieufność. Pojawią się chłopcy z Południa, którzy rozmawiają naszym językiem. - Nieważne, skąd przybędą. Tak długo, jak my nie pozwolimy im się wtrącać w nasze sprawy, robotnicy zrobią to samo. - Możliwe. Miejmy nadzieję. Problem w tym, że wypadek Billy'ego wywarł na wszystkich ogromne wrażenie, Huff. Nie byłeś w fabryce od dnia, w którym się to zdarzyło. Atmosfera jest fatalna, panuje ogólne niezadowolenie. Ludzie narzekają, mówią, że nic takiego by się nie zdarzyło, gdybyśmy przeprowadzali rutynowe przeglądy techniczne maszyn i przestrzegali przepisów BHP - Paulik nie powinien w ogóle pracować przy tym podajniku. Nie był to tego szkolony. - Na twoim miejscu nie używałbym tego argumentu, Huff, ponieważ to jeden z ich zarzutów. Słyszałem skargi, że nowi pracownicy wysyłani są na halę bez właściwego przyuczenia i że w naszej fabryce w ogóle nie można liczyć na porządne przeszkolenie. Na miejscu George'a Robsona byłbym bardzo ostrożny. Chociaż wszyscy wiedzą, że jest tylko kukiełką. Wyrzucając z siebie stek przekleństw, Huff odwrócił się do okna i spojrzał na swoją posiadłość. Beck dał mu trochę czasu na przetrawienie tego, o czym właśnie rozmawiali. Wreszcie stary podszedł do pianina i uderzył kilka klawiszy. - Umiesz na tym grać, Beck? - spytał. - Nie. Moja mama przeszła okres fascynacji Pete'em Fountainem i zapisała mnie na lekcje klarnetu. Poszedłem trzy razy, a potem odmówiłem dalszej nauki. - Laurel umiała grać na pianinie. - Huff uśmiechnął się do klawiatury, jakby widząc przebiegające po niej dłonie żony. - Bach, Mozart, Dixieland jazz. Potrafiła usiąść, spojrzeć na nuty i zagrać jak wirtuoz. - Musiała mieć do tego talent. - Jeszcze jak. - Sayre powiedziała mi, że nie odziedziczyła go po matce. - Sayre - sapnął Huff. - Wiesz, co dzisiaj robiła? Beck pokręcił głową. Nie chciał rozmawiać o Sayre. Nie chciał nawet o niej myśleć. - Powiedzmy, że była zajęta - rzucił Huff. Beck nie bardzo wiedział, jakiej reakcji oczekuje po nim Huff i czy w ogóle jakiejś się spodziewa. Najwyraźniej nie, ponieważ wrócił na szezlong i podjął przerwaną dyskusję: - Oto, co myślę, Beck. Uważam, że ten cały Nielson to krzykacz, nic więcej. Dlaczego ostrzegł nas przed przybyciem swoich ludzi? Dlaczego nas nie zaskoczył? - Masz na myśli niespodziewany atak? - Taką właśnie obrałbym taktykę. - Huff wymierzył w Becka palcem, jakby trafił w dziesiątkę. - Dlaczego dał nam czas na przygotowanie się? Oznajmia nam, że zamierza rozpocząć z nami walkę. Oznacza to, moim zdaniem, że albo jest kiepskim strategiem, albo też nie jest w polowie tak sprytny, za jakiego się uważa. - Albo? - Albo to, że próbuje wywołać zamieszanie po to, by zyskać rozgłos, ale tak naprawdę nie chce zrealizować wszystkich swoich gróźb. Nie sądzę, żeby Nielson chciał walki. Myślę, że się nas boi. Beck zastanawiał się nad tym przez chwilę.
powiedział do nich:
- Ach, no tak. Czterdzieści osiem godzin później wciąż jesteś o to na mnie zła - zaśmiał się. - Naprawdę nie mogę cię winić. Powinnaś zobaczyć wyraz swojej twarzy. - Jestem pewna, że mieliście z Beckiem niezły ubaw. Chris spoczął na niewygodnym fotelu i gestem wskazał na łóżko. - Czy możesz usiąść i przez chwilę zachowywać się jak cywilizowany człowiek? Zawahała się, ale podeszła do łóżka i przycupnęła na jego brzegu. - Czekałem na ciebie ponad godzinę. Gdzie byłaś? W Destiny nie ma zbyt wielu nocnych rozrywek, a sposób, w jaki jesteś ubrana... - Czego chcesz, Chris? - Nie mogę po prostu pragnąć rozmowy? - westchnął. - Nie pozwolisz mi być miłym facetem? - Nie jesteś miłym facetem. Nigdy nie byłeś. - Wiesz, na czym polega twój problem, Sayre? Nie potrafisz sobie odpuścić. Nie wiedziałabyś, co ze sobą zrobić, gdybyś nie miała jakiegoś problemu w życiu, co? - Przyszedłeś z winem, żeby mi to powiedzieć? Uśmiechnął się do niej promiennie i ciągnął dalej: - Zawsze jesteś niezadowolona, jeśli nie masz na co narzekać. Myślałem, że kiedyś wyrośniesz z tej chronicznej frustracji, ale nie. Teraz masz mi za złe coś, co zrobiłem, kiedy byliśmy dziećmi. Bracia tacy są, Sayre. Dręczenie i drażnienie sióstr należy niejako do ich obowiązków. - Danny tego nie robił. - I dlatego byłaś na niego wściekła. Jego pasywność wywofywała w tobie złość. Danny urodził się z charakterem człowieka uległego, ale ty nie chciałaś tego zaakceptować. Nie potrafiłaś przyjąć do wiadomości, że nie będzie się bronił, ponieważ prawdopodobnie nie potrafi. Nie zaoponowała, ponieważ mówił prawdę. - Wciąż jesteś wściekła na Huffa z powodu Clarka Daly'ego. Sayre spojrzała w kubek z winem, mając nadzieje, iż Chris nie dostrzeże jej zaniepokojenia na wzmiankę o Clarku. Ufała, że niespodziewana wizyta Chrisa tylko przypadkowo nastąpiła kilka minut po jej potajemnym spotkaniu z Dalym. - Nie powinnaś mieć za złe Huffowi, że przerwał wasz romans - ciągnął Chris. - Raczej powinnaś podziękować. Ale to już przeszłość. - Sięgnął po butelkę i nalał sobie kolejną porcję wina. - Teraz wymyśliłaś sobie powód do skarg z okazji śmierci Danny'ego i o tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać. Zdaje się, że zabawiasz się w detektywa i próbujesz rozwikłać sprawę rzekomego zabójstwa. - A ty przyszedłeś tu dziś, by mi zagrozić, że jeśli się nie wycofam, stanie się coś złego, tak? - Nic z tych rzeczy - odparł spokojnie. - Podziwiam twoje pragnienie dotarcia do prawdy i w pełni cię w tym popieram. Mam jedynie problem z kierunkiem, jaki przyjęłaś. Postawię sprawę jasno. Myślę, że w ten sposób zaoszczędzę ci wiele czasu i kłopotu. Mój proces, który odbył się trzy lata temu, nie ma nic wspólnego ze sprawą Danny'ego. Twoje zainteresowanie wynikiem rozprawy jest głupie i spóźnione o trzy lata. Mogłaś wrócić do domu, kiedy wszystko rozgrywało się na bieżąco. Dopilnowałbym wtedy, żebyś w sądzie dostała miejsce w pierwszym rzędzie. Ale teraz jest już po wszystkim - zakończył, akcentując ostatni wyraz. - Zabiłeś go, prawda? Tak jak Huff zabił Sonniego Hallsera. - Nie i nie. - Czy ktoś jeszcze oprócz mnie wie o tym, że widziałeś, jak Huff to robi? Spojrzał na nią uważniej. - O czym ty mówisz? - Tamtej nocy wymknąłeś się z domu, Chris. Przyłapałam cię wtedy, pamiętasz? Zagroziłeś mi,
Przyglądał się jej uważnie. Jej oczy nadal były podej¬rzanie mokre.
Następnego dnia Gołąb Podróżnik pożegnał się z Różą i Małym Księciem. Po jego odlocie Róża przyznała się
innego miała na myśli:
Buzia małego była mokra od łez. Wyciągnął rączki do Tam-my, która na ten widok przeżyła potężny wstrząs - kolejny w ciągu zaledwie kilku minut. Henry do tej pory nikogo nie rozpoznawał! Serce podskoczyło jej w piersi z radości.
- Masz rację - zgodził się po zastanowieniu. - Dzięki tobie rzeczywiście wiem więcej o sobie samym. I tym bardziej
- Nie! - zaprotestowała natychmiast.
Aha, więc jest przyjaciółka. To czemu całował się z in¬ną? Może Isobelle miała rację? Może to faktycznie niepo¬prawny kobieciarz?
zaniedbania wulkanów i skutków nie sprzątania ziaren baobabu.
- Nie, ale mam duże doświadczenie ze złamanymi sercami. Potrząsnął głową, jak gdyby chciał powiedzieć: „Celny strzał". - Jesteś twardą, bezduszną kreaturą, Sayre. - Uczyłam się od najlepszych. - Rozumiem, że to aluzja do mnie. Twoja matka... - Nie przywołuj w tej rozmowie matki, zwłaszcza po to, by wywołać we mnie poczucie winy, że śmiałam się tobie sprzeciwić. Nie jestem słodką, uległą kobietą, jaką była ona. Nie sądzę, żeby spodobało jej się to, kim się staliśmy. - Pewnie masz rację. Może z wyjątkiem Danny'ego. On by się jej podobał. Cieszę się, że nie było jej z nami, gdy go składaliśmy do grobu. - Ja również. Żadna matka nie powinna być zmuszona grzebać swoje dziecko. Spojrzał na nią zwężonymi oczami. - Pewnie w to nie wierzysz, Sayre, ale ja też opłakuję Danny'ego. Naprawdę. - Kogo próbujesz przekonać, Huff? Mnie czy siebie samego? - W porządku, nie wierz mi. Mam jednak wiele powodów do zmartwień. Najpierw Danny, a teraz Chris i te wszystkie podejrzenia. - Chris... ? O czym ty mówisz? - Panno Hoyle. Do pokoju weszła pielęgniarka, żeby przypomnieć o nieprzedłużaniu wizyty. Sayre skinęła głową, nie trudząc się korygowaniem własnego nazwiska. - Nie przejmuj się nią - powiedział Huff, gdy salowa wyszła. - Nie odważy się wyrzucić cię stąd. Problem w tym, że Sayre nie mogła się doczekać, żeby wyjść. - Wyzdrowiejesz, Huff. Nie sądzę, żeby piekło było już gotowe na twoje przybycie. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. - Szatan zapewne doceniłby przeciwnika. - Szatan nie jest dla ciebie żadnym przeciwnikiem. - Ty chyba rzeczywiście tak uważasz. - Wierz mi, że tak. - To dość okrutne słowa wobec człowieka, który kilka godzin temu mógł umrzeć. Nosiłaś w sobie tę nienawiść od lat. Może wreszcie przestałabyś się na mnie wściekać? - Nie jestem na ciebie wściekła, Huff. Gniew jest emocją, a ja nie czuję do ciebie nic. Absolutnie nic. - Naprawdę? - Naprawdę. - Dlaczego więc wróciłaś tutaj, żeby zobaczyć swojego biednego starego ojca po raz ostatni, zanim kopnie w kalendarz? - Dlaczego po mnie posłałeś? Uśmiechnął się sprytnie, a zaraz potem parsknął śmiechem. - Żeby udowodnić, że przybiegniesz tu czym prędzej, no i proszę. Oto jesteś, Sayre. 13 - Jak myślisz, o czym rozmawiają? W odpowiedzi Beck spojrzał na Chrisa, wzruszył ramionami i wrócił do wertowania starego magazynu „People". - Skąd się wziął konflikt między nimi? - spytał. - To stara sprawa z czasów, gdy Sayre była jeszcze nastolatką. Chodziła w liceum z Clarkiem
- Tak, ale... - Mark zmarszczył brwi, lecz Tammy nie zauważyła tego, zajęta huśtaniem Henry'ego na kolanach. Od rana uśmiechnął się aż dwa razy, teraz pracowała nad trzecim uśmiechem chłopca. - Zrozum, nie możesz wystą¬pić w dżinsach podczas uroczystej kolacji. Mamy taki zwy¬czaj, że codziennie...
- Nie mam pojęcia. Zaczęła narzekać zaraz po tym, jak obciągnęła mi fiuta w łazience na górze. - Chris zerknął na zegarek. - Jakieś dziesięć minut temu - dodał. - Nie mówisz poważnie? - Beck spojrzał na przyjaciela. Chris wzruszył ramionami, ani nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając. - Idź do Huffa, zobacz, co z nim - powiedział. - Ja tymczasem postaram się, żeby te prostaki nie wyniosły nam z domu sreber rodzinnych. Beck znalazł Huffa w bibliotece, siedzącego w ulubionym fotelu, z papierosem w dłoni. Zamknął drzwi za sobą. - Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli zostanę z tobą przez chwilę? - Kto cię przysłał? Chris czy Selma? Na pewno nie Sayre. Ta nie traciłaby czasu na zamartwianie się mną. - Nie wiem jak ona, ale ja się o ciebie martwię. - Beck przysiadł na sofie. - Wszystko w porządku. - Huff wypuścił chmurę dymu w kierunku sufitu. - Dzielnie się trzymasz, ale właśnie straciłeś syna, a to musi być ciężkie przeżycie. Stary człowiek palił przez chwilę w milczeniu. - Wiesz, wydaje mi się, że Danny był ulubieńcem Laurel - powiedział wreszcie. Beck pochylił się do przodu i oparł przedramiona na kolanach. - Dlaczego... ? - Dlatego, że był do niej podobny, - Rzucił Beckowi spojrzenie. - Opowiadałem ci kiedyś o Laurel? - Słyszałem co nieco. - Była dokładnie taka, jak chciałem, Beck. Niezbyt inteligentna, ale komu, u diabła, to potrzebne? Laurel była słodka, łagodna i piękna. Beck pokiwał głową. Olejny portret, wiszący na ścianie w holu przedstawiał taką właśnie kobietę. Mężczyzna nie mógł się jednak powstrzymać przed myślą, że atrakcyjność Laurel w części zależna była również od fabryki odlewów stalowych, której właścicielem był jej ojciec, a w której pracował Huff. - Byłem nieokrzesanym prostakiem, wysławiałem się jak gbur. Laurel była wytworną damą. Wiedziała, jakich sztućców używać do jedzenia, - Jak udało ci się ją przekonać do małżeństwa? - Rzuciłem ją na kolana, - Huff parsknął śmiechem na wspomnienie tamtej chwili. - Powiedziałem jej: „Laurel, zostaniesz moją żoną", a ona się zgodziła. Otaczali ją mężczyźni, którzy obchodzili się z nią jak z jajkiem. Chyba spodobała jej się moja śmiałość. - Przyglądał się przez chwilę tlącemu się papierosowi. - Wierz albo nie wierz, Beck, ale byłem jej wierny. Nigdy jej nie zdradziłem, ani razu. Nie poszedłem z inną kobietą do łóżka, dopóki nie ukończyła się żałoba po jej śmierci. Uznałem, że jestem jej to winien. - Umilkł na chwilę, po czym ciągnął dalej: - Kiedy zaszła w ciążę, z dumy ledwo mieściłem się w garniturze. Wiedziałem, że urodzi się chłopak. To musiał być chłopak. Chris był mój od pierwszej chwili, gdy wyciągnęli go z jej łona i wręczyli mnie. W tamtych czasach porodówka była niedostępna dla ojców, ale ja przekupiłem personel. Za niezłą sumkę zgodzili się, bym tam wszedł. Chciałem, żeby moją twarz jako pierwszą zobaczył po przyjściu na świat mój syn. W każdym razie zaanektowałem Chrisa od samego początku, i tak już pozostało. W ramach rekompensaty Laurel dostała Sayre. Była jej małą laleczką, którą mogła ubierać w krynolinowe sukienki, z którą urządzała herbatki, którą uczyła jazdy w angielskim siodle i tym podobne bzdury. Gdyby jednak Laurel żyła, zapewne do końca życia walczyłyby ze sobą i kłóciły się na śmierć i życie. Moja córka nie jest z rodzaju mdłych laleczek, prawda?

– Raczej nie – odrzekł spokojnie.

- Proszę mnie zabrać do Henry'ego.
- Nie próbuję się wtrącać w twoje sprawy. Po prostu się zastanawiałem. - Mam powody ku temu, żeby wyglądać na schorowanego, a co do moich spraw, to masz rację, że się nie wtrącasz, bo to nie twój cholerny interes. Tom Caroe był najbardziej pozbawionym skrupułów człowiekiem, jakiego Huff znał, a to nie było bez znaczenia. Huff zdobył swoją pozycję i respekt, rozdając hojne łapówki i nie udzielając zbyt wielu informacji. Nie zamierzał teraz dyskutować z Tomem Caroe o przyczynach, dla których wymyślił tę zagmatwaną szaradę. - Jeżeli nie masz dla mnie nic więcej do jedzenia, możesz się wynosić - rzekł. - I postaraj się nie zabić żadnego ze swoich pacjentów przed skończeniem nocnej zmiany. - Do zobaczenia rano. - Pamiętaj, nic inwazyjnego. Żadnych rurek w tylku ani sond dożylnych. Tylko prześwietlenie i tym podobne rzeczy. Podchodząc do drzwi, Caroe dotknął nosa. - Nie zapomnij o tlenie - powiedział. Huff nasunął rurkę pod nos i położył się, wspierając głowę na poduszce. Roześmiał się niskim, chrapliwym głosem, a potem zaraz rozkaszlał na użytek pielęgniarki, która mogła być w pobliżu. Podstęp udał mu się wyśmienicie. Nie mógłby tego dokonać bez pomocy Toma Caroe, ale kosztowało go to tylko jeden telefon. Od kiedy dowiedział się o śmierci Danny'ego, dręczyło go kilka spraw. Krążyły nad jego głową niczym sępy i jak do tej pory, mimo usilnych starań, nie potrafił się ich pozbyć. Od czasu do czasu któraś przestawała mu dokuczać, usuwała się w podświadomość, za to wypływała inna, aby go dręczyć. Przede wszystkim stracił syna. Tragiczne. Smutne. Potworne. Niemniej, Danny odszedł z tego świata i nic nie można już było z tym zrobić. Tęsknił za synem, ale nie chciał bez sensu zadręczać się czymś, czego nie mógł zmienić. Kolejna rzecz to Chris. Leżało mu na wątrobie nieudane małżeństwo syna. Co robił Chris, gdy jego żona gziła się w Meksyku z basenowymi i podwiązywała sobie jajowody? Obracał Lilę Robson i jej podobne dziwki. Huffa nic nie obchodziło małżeństwo Chrisa. Od początku nie dawał mu zbyt wielkiej szansy przetrwania. Mimo to chciał przed rozpadem związku doczekać się wnuka. Kołyska na strychu wciąż była pusta i to go nieustannie irytowało. Jednak to powrót Sayre go zaalarmował. Zorientował się wtedy, jak bardzo stracił kontrolę nad życiem swoich bliskich. Kiedyś to on rozstrzygał o wszystkim. Nikt nie robił nic bez jego pozwolenia. W każdej sytuacji to on decydował, jaką należy podjąć decyzję. Rządził silną i bezwzględną ręką. Gdzieś po drodze jednak pozwolił sprawom wymknąć się spod kontroli, jeśli zaś chodziło o Sayre, zupełnie stracił jakikolwiek wpływ na nią. Najwyższy czas przywrócić stary porządek rzeczy. Zanim jednak miało się to stać, musiał przyciągnąć jej uwagę, i to na dłużej niż chwilę. Stąd ten udawany atak serca. Tak jak przewidywał, zatrzymało ją to w mieście. Leżąc teraz na uśpionym oddziale szpitalnym, roześmiał się znowu, myśląc o planach, jakie miał wobec panny Sayre Lynch Hoyle. Na szczęście, jak na razie, wszystko szło zgodnie z jego założeniami. 15 Kiedy Beck dotarł do domu, Frito przywitał go podskokami, po czym rzucił wilgotną piłkę tenisową u jego stóp. - Przykro mi, stary, ale nie jestem dziś w nastroju do zabawy. Rzeczywiście, nie potrzebował tej nocy psa, ale worka treningowego, na którym mógłby się
- Akurat!

- Zatrudniając kolejną Kylie? - parsknęła. - Powinie¬neś był od razu po niego przyjechać. Nie spieszyło ci się. Na szczęście nie musisz się o niego więcej martwić. Teraz nareszcie trafił w dobre ręce.

- odparła drżącym głosem.
prędzej zawróciła wierzchowca i ruszyła w stronę
Vermontu wyłączyła klimatyzację.

- A jak myślisz? - Tammy machnęła trzymaną w ręku kanapką. - Jem kolację.

Pierce oparł łokcie na stole, a palce przytknął
studiach szukała pracy, skorzystała z pierwszej okazji, by
- rzekła. - Z czasem powoli się pogodził. To on